Tag Archives: gry

Borderlands, ze snajperką przez Pandorę

O tak… Uwielbiam takie dni. Słońce piecze z góry, w powietrzu czuć zapach krwi zmieszanej z prochem, a ja strzelam zza zasłony rozkoszując się masakrą rozpętaną w siedzibie bandytów. Czy to dziwne? Nie, dlaczego…? Przecież to Pandora.

Nie wiem dlaczego, ale już po pierwszych chwilach od odpalenia Borderlands poczułem się jak w domu. Czy to zasługa intuicyjności, czegoś znajomego. Nieważne, rzecz w tym, że gra jest moim osobistym odkryciem tego roku. Choć nie jestem może zbyt szybki to tak dobrej zabawy nie miałem już dawno.

Gra przenosi nas na fikcyjną planetę Pandora. Kiedyś ludzie tutaj żyjący prosperowali nieźle, pomimo trudności natury naturalnej, czyli innego składu atmosfery utrudniającej oddychanie, czy potworów wrogo nastawionych do przyjezdnych. Niestety, planeta pogrążyła się w anarchii, a władzę przejęły grupy złodziei, morderców i innych popaprańców. Tutaj wkraczamy my jako łowca przygód z celem odnalezienia legendarnego Skarbca i dzięki temu szybkiego wzbogacenia się.

Welcome in the hell...

Do wybory mamy jednego z czterech ciekawych indywiduów, czyli snajpera –zabójcę Mordecaja, małomównego żołnierza Rolanda, magicznie uzdolniona Lilith i wielkiego brutala Cegłówę. Każde z nich ma swoje unikalne zdolności, predyspozycje i rolę jaką spełnia w walce. Niezależnie od wybranej postaci będziemy bawić się równie dobrze.

Borderlands jest przedstawicielem niejako nowego gatunku Role – Playing Shooter. Gracz otrzymuje doświadczenie i levele za kolejne zadania, przeciwnicy mają określone punkty zdrowia, a z pokonanych wrogówi wszechobecnych skrzynek możemy zdobyć setki tysięcy nowych broni. Tak, jest ich tyle dzięki generatorowi uzbrojenia. Zdobycie rakietowego karabinu czy rewolweru miotającego ogniem nie jest tutaj czymś niezwykłym.

Grę odróżnia także wiele innych unikalnych elementów. Na całym dostępnym obszarze są porozmieszczane stacje New-U. Pełnią one role checkpointów i centrum customizacji naszego bohatera. Ich lokalizacja jest przemyślana i ani razu nie zdarzyło mi się po śmierci przebiec z powrotem całej mapki. Pomocne jest także posiadanie własnego pojazdu, dzięki któremu podróż po Pandorze nie jest taka uciążliwa. Model jazdy jest nieco denerwujący, ale da się do niego przyzwyczaić.

Raczej wiadomo jak to się dla niego skończy;)

Eksplorując pustynne pustkowia towarzyszy nam nietypowy, świetny klimat, potęgowany oryginalnymi miejscówkami i nastrojową ścieżką dźwiękową. Walki są efektowne i wpasowywują się w lekkie wariactwo gry. Rozbryzgnięcie się całego ciała po jednym krytycznym strzale? Tutaj jest to norma. Cóż, mnie to odpowiadało i nie miałem nic przeciwko sianiu absurdalnej rozwałki.

Do masakry i eksploracji możemy zaprosić do trzech znajomych. Wrażenie z rozgrywki potęgują się kilkukrotnie i wtedy to dopiero Borderlands osiąga pełnie swoich możliwości. Granie razem udostępnia możliwość spełniania określonych ról np. medyka czy pseudo tanka. Nie dość, że współpraca urozmaica, to pozwala na trudniejsze wyzwania dla graczy i zdobycie rzadszych przedmiotów. Sam nie spędziłem dużo czasu na coopowaniu z przyjaciółmi, jednak wystarczy tylko trochę czasu by stwierdzić, że naprawdę warto wspólnie zagrać.

Nieliczne postacie spotykane podczas gry są przedstawiane w ten oto oryginalny sposób:)

W oczy rzuca się także nietypowa grafika. Została ona stworzona w technice cell – shardingu, dzięki czemu zyskała nieco komiksowy wygląd. Na pewno wyszło to grze na dobre, wyróżniając spośród masy innych shooterów.  Mnie ten wygląd bardzo pasuje i bez niej gra nie miałaby tak oryginalnego charakteru.

Po kilkunastu godzinach spędzonych na bezdrożach Pandory stwierdzam, że to jeden z najlepszych shooterów w jakie grałem. Myślę, że możemy być spokojni o jakość kontynuacji zapowiadanej na ten rok i sam nie omieszkam w nią zagrać. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku i nie tylko. Zabawa gwarantowana:).

Ocena: 9/10


Kingdoms of Amalur: Reckoning – wrażenia z dema

Od pewnego czasu mam niedosyt gier RPG. Wciąż chcę uczestniczyć w czymś nowym, lepszym. Gdy dostanę takiego potencjalnego kandydata na świetnego Role Playa, gram w niego w naprawdę dużych dawkach. Niedługo, bo za równy tydzień będę miał okazję do nowych testów, ponieważ pojawi się Kingdoms of Amalur: Reckoning. Moje wyczekiwanie zwiększyło się kilkakrotnie po zaliczeniu wersji demo. Czy warto było czekać i co prezentuje próbka gry? Jest naprawdę nieźle.

Akcja gry dzieje się w krainie Amalur. Świat jest pogrążony w wojnie o władzę. Podczas jednej z bitew tracimy życie. Choć pozornie jest to trochę absurdalne to niespodziewanie budzimy się w jakiś nieznanych jaskiniach pełnych rozkładających się trupów. Scenariuszem i zbudowaniem uniwersum zajął się znany na zachodzie pisarz R. A. Salvatore. Początek historii może mnie nie zachwycił jednak im dalej tym lepiej. Miejmy nadzieję, że jej poziom będzie przynajmniej przyzwoity.

Tu zaczyna się nasza kariera z archetypami postaci

 

Elementami wyróżniającymi grę jest system walki i rozwoju postaci. Pierwszy z nich prezentuje się po prostu wspaniale! Pierwszy raz doświadczyłem czegoś tak przyjemnego w RPGu. Połączenie slasherowych ruchów z płynnością i widowiskowością tworzą świetną mieszankę wybuchową. Jest też tryb Reckoning, który uruchomiony w trakcie walki pozwala zadawać większe obrażenia i zakończyć ją krwistym finiszerem. Profesje i cały progres postaci także jest świeży i nowatorski. Twórcy wprowadzili system Dziedzictwa, dzięki któremu możemy wybrać dowolną ścieżkę rozwoji i łączyć w najróżniejsze kombinacje. Dzięki temu na pewno nie będziemy się nudzić kształtując naszego przyszłego herosa.

Grając w demo poczułem coś czego nie doświadczyłem dawno w żadnej grze. KoR:A posiada niesamowitą lekkość, rozgrywka jest miła i wciągająca. Można poczuć, że uczestniczymy w przygodzie na ciekawym poziomie. Żaden element nie przysporzył mi większych kłopotów, co nie znaczy, że gra jest za łatwa. Zwyczajnie wszystko jest tam zaprojektowane intuicyjnie, aby być pomocne graczowi, a nie utrudniać mu życie.

Walka prezentuje się naprawdę świetnie. Szkoda, że moje screeny w pełni tego nie oddadzą

Gra nastawiona jest na eksploracje co bardzo mnie ucieszyło. Na naszej drodze znajdziemy wiele ukrytych znajdek, miejscówek i innych ciekawych lokacji. Świat ma być całkiem spory, więc będziemy mieli dużo okazji do swobodnych wycieczek krajoznawczych. Twórcy chcą też pokonać liniowość, dając możliwość różnorakich sposobów na dojście do celu. Przejawia się to w wielu aspektach, np. w trakcie rozmowy można wywołać bójkę lub podejść rozmówcę perswazją łagodząc konflikt. Nawet otwieranie zamków można rozwiązać za pomocą magii, czy starego dobrego wytrychu.

W oczy rzuca się także stylistyka gry, podobna nieco do serii Fable. Być może początkowo zalatuje słitem, to jest ona przełamywana krwią, brutalnością i innymi dorosłymi widokami. W końcu nie bez powodu tytuł dorobił się znaczka +18. Mnie osobiście ten typ graficzny i muzyczny przypadł do gustu i ani przez chwilę nie uznałem tego za wadę. Uważam, że świat Amalur wygląda niezwykle plastycznie i malowniczo.

Nie ma to jak przesadzić z trucizną...

Czas na chwilę marudzenia, czyli co nie przypadło mi do gustu. Tak naprawdę to raczej nic, jednak interfejs gry jest nieco zbyt konsolowy i pecetowcowi nie porusza się po nim za wygodnie. Także brak umiejscowienia tarczy na plecach postaci zastanawia. W trakcie potrzeby możemy ją po prostu wyciągnąć z niczego, a później schować do niewidzialnej kryjówki. Są to tylko kwestie estetyczne i raczej nie mają większego znaczenia.

Kiedyś usłyszałem, że twórcy dobrych gier nie boją się wypuścić dema. Myślę, że jest to całkiem prawdziwe stwierdzenie. Na dzień dzisiejszy spodziewam się naprawdę dobrego action RPG, potrafiącego wciągnąć na dłużej. Samo spędzenie 3 godzin w wersji próbnej zwiastuje znalezienie rozgrywki na zbliżające się dni. Zapraszam was do przetestowania, a nuż Wam też się spodoba;).


To co w grach lubię najbardziej #2, czyli robię co chcę

Nigdy nie lubiłem ograniczeń. Jako dziecko zawsze chciałem postawić na swoim, dziś także zdarza mi się mieć silny charakter. Do czego konkretnie zmierzam? Tej samej swobody oczekuję od gier. Dlatego szczególnie upodobałem sobie gry opierające się na zasadzie sandbox, czyli tłumacząc na prostszy język „róbta co chceta”. Ale to nie tylko mój charakterek zadecydował o upodobaniu sobie tego typu rozgrywki. Było to tak…

W niedalekiej przeszłości jakoś nie mogłem znaleźć gry spełniającej moje wymagania. Niby seria GTA istniała już dawno, ale nie takiej swobody oczekiwałem. Próbowałem z Morrowindem, na próżno. Spróbowałem Obliviona i totalnie odbiłem się od całej serii. Ten dziwny klimat, pucołowate „ryje” NPCów i tym podobne kfiatki sprawiły, że moja przygoda zakończyła się po 3 – 4 godzinach rozgrywki. Nawrócenie do TESów nastąpiło dopiero po wciągnięciu się we wspaniałe Skyrim, o którym nie raz już pisałem. Eksploracja, piękny, otwarty świat. Choć jego zalety wymieniałem już nie raz, to nie i tym razem nie mogę ich pominąć. Po prostu gra kupiła mnie w całości.

Oprócz tego typu bajerów, gra chciała zaoferować coś więcej. Niestety nie wyszło...

Spotkałem się także z nieco fałszywą otwartością. Przytoczę tutaj pewien tytuł, a mianowicie Total Overdose. Giera nawet sympatyczna i świetnie nadawałaby się do poprzedniego wpisu, bo maskary i wybuchów w niej co nie miara. Oferowała nam także miasto w którym teoretycznie mogliśmy robić dużo bajeranckich akcji. Oczywiście teoria ma się nijak do praktyki, bo beztroska jazda furą kończyła się często kolizją z niewidzialną ścianą, a przechodnie magicznie wnikali w samochód. Skoro tytuł reklamuje się jako otwarty i interaktywny to dlaczego dostajemy takie ograniczenia. Jest to może niechlubny przykład, ale pewnie nie jedna gra też oferuje podobne, wątpliwe przyjemności.

Także gry MMO z powodzeniem dają okazję do eksploringu wielkich terenów i to w dodatku w grupie znajomych. Od zawsze jarałem się tego typu sprawami, jak wspólne odkrywanie z kolegami co kryje się w zakamarkach któryś tam katakumb z jakiejkolwiek onlinówki. Tam też istnieją pewne limity i ograniczenia jednak są one zastosowane w celu przedłużenia i polepszenia rozgrywki. Z niecierpliwością czekam na Guild Warsa 2, bo to chyba ostatnie MMORPG , w którym uda mi się zasmakować internetowego otwartego świata na wysokim poziomie.

Obym mógł sobie po takim mieście spokojnie pobiegać;)

Jednak nie napisałem o obecnie chyba najbardziej znanym tytule sandbox. Pewnie po tym zdaniu większość zorientowała się o czym mówię. Minecraft to fenomen, jednak na swoją 20 milionową społeczność musiał sobie zapracować. Możliwość stworzenia dosłownie wszystkiego połączona z prostymi zasadami pozwoliła grze osiągnąć taki sukces. Sam też spróbowałem i myślę, że Minecraft ma w sobie coś co nie pozwala odejść od komputera. Eksploracji jest co nie miara. Dla chętnych przygód (w tym mnie) gra ma do zaoferowania bardzo dużo. Naprawdę polecam, bo z odsłony na odsłonę jest coraz lepiej.

Podsumowywując, w grze zazwyczaj nie lubię być prowadzony po sznurku, byle do celu. Uwielbiam sam zaplanować co będę robił dalej i sprawia mi to niezwykłą frajdę. Dla fanów otwartych RPGów szykuje się nie lada gratka, ponieważ w lutym wychodzi Kingdoms of Amalur: Reckoning. Może to być większa niespodzianka tego roku, a wpis o KoA:R na pewno się pojawi. Mam nadzieje, że tego typu gry będą się pojawiać w coraz większej ilości i wysokiej jakości.


To co w grach lubię najbardziej #1, czyli efektowność musi być

Po szumnych zapowiedziach ruszamy i to od razu z mocnym pierdolnięciem wprost z GTA IV. Dzisiaj zajmiemy się domeną gier akcji, czyli widowiskowością (hehe, nie ma to jak poprawna polszczyzna;). Efektowne wybuchy, pościgi zapierające dech w piersiach czy akcje o których wcześniej nie miałem pojęcia. Tak, to jest mój żywioł i naprawdę grając w gry akcji czuję się jak w domu. Ale zacznijmy od początku.

Nie przypadkowo zaczęliśmy od serii Grand Theft Auto. Moje pierwsze spotkanie z prawdziwą grą akcji nastąpiło w wieku 8 lat, czyli będąc jeszcze nie do końca rozgarniętym młodym człowiekiem.  Pewnego razu do mojego domu zawitało GTA: Vice City. Po kilku sekundach po pojawieniu się w tytułowym mieście zostałem oczarowany modelem jazdy i realistycznością, wątpliwą co prawda, ale w tamtym wieku wystarczającą. Jednak gdy przyszło do misji „strzelanych”, czy innych wymagających wysiłku od gracza miałem z tym lekkie problemy. Ale po paru zadaniach pełnych wybuchów i rozwałki wciągnąłem się bez reszty i przekonałem się do tego typu rozgrywki. Do dziś pamiętam jedną z misji na jakimś statku. Dawno nie byłem tak podjarany( bez podtekstów;).

Dla mnie efektowność tworzą też walki z bossami. Pewnie wielu z was pamiętam jakąś bitwę z tym „bardzo złym”.  Moja najbardziej emocjonująca walka była chyba w pierwszym Fable. Na luzie, bez większego przygotowania, żeby zostać wybitym do nogi w kilka sekund. Tak samo było z Kejranem w Wiedźminie 2 od którego dostałem po papie dobre 15 razy:P.  Jednak te efektowne akcje, ciosy kończące i satysfakcja są osłodą naszych zmagań i nagrodą za próby pełne gniewu i frustracji Te gry nie byłyby bez tego takie same.

Nienawidzę go...

Po gry akcji sięgam zazwyczaj, kiedy nudzi mnie inny typ rozgrywki lub chce się odstresować po ciężkim dniu. Cóż, myśle, że to jedna z głównych ról te gatunku. Nie ma nic bardziej zajebistego, niż porządny headshot ze snajperki czy inny mocny finiszer. Do tego służą gry i nie się co oszukiwać. To jest jedna z głównych zalet gier wszelakich i za to też je kocham. Relaks i poczucie bycia bohaterem przede wszystkim:).

Niestety w dzisiejszych czasach i to nie tylko w grach przyjmuje się, że duże eksplozje i masa skryptów załatwia sprawę i miliony graczy pobiegną do sklepów po egzemplarz tego dzieła. Niestety najnowsze odsłony Call of Duty i Battlefielda są tu dobry przykładem. Rozumiem, że gra wojenna musi być pełna akcji i innych sztuczek pod publikę, ale bez przesady. Choć na osłodę pozostaje tryb Multi, to i tak mnie on nie przekonuje. Dlatego osobiście omijam te tytuły z powodu wymienionych przykładów, a także krótkości kampanii single.

Twórcy wiedzą jak efektownie zakończyć akcję:)

Trochę powspominaliśmy, ponarzekaliśmy, ale myślę, że główny wydźwięk tematu uzyskałem. Efekciarstwo na dobrym poziomie w odpowiedniej ilości i momentach to rzecz w grach niezbędna. Taki rozpierdol to czasem rzecz niezbędna i jedna z głównych, które zadecydowały mojej dużej sympatii do gier. Do zobaczenia w kolejnych odsłonach cyklu.


Podsumowanie roku okiem Quandora

Nowy rok nadchodzi, więc wypada napisać co takiego w 2011 mnie zachwyciło, zaciekawiło, bądź odrzuciło. Ogólnie rzecz biorąc prywatnie ten rok należał do udanych, choć wiadomo, że zawsze może być lepiej.  Branżowo też nie mogliśmy narzekać na brak nowości growych, czy filmowych. Zacznijmy może od multimediów. Liczba wszelkiego rodzaju premier gier prezentuje się naprawdę zacnie. Wyszło dużo wyczekiwanych tytułów, nie obyło się bez niespodzianek. Takie zróżnicowanie lubię najbardziej.

Moimi tegorocznymi odkryciami są oczywiście TES V: Skyrim, Batman Arkham City czy Wiedźmin 2: Zabójcy Królów. Pierwsza z wymienionych gier nie potrzebuje zbytniej rekomendacji. Wspaniały RPG wart każdych pieniędzy i murowana gra roku. Batman ze swoją znakomitą akcją i wyrazistymi postaciami także podbił moje serce i aktualnie zimowe wieczory spędzam na wesołym bujaniu się po Arkham City. Wiedźmajn 2, czyli sztandarowa polska duma kupił mnie niezwykłym klimatem, świetnymi dialogami i wciągającym gameplayem. Choć początkowo szło mi z nim nieco opornie to okiełznałem bestię i grało mi się naprawdę dobrze. Z niekoniecznie tegorocznych zawodników chcę wymienić Mass Effecta 2, GTA IV, WoWa i Minecrafta. Nie przedłużając chcę polecić te gry, bo to naprawdę dobry kawałek growej rozrywki. Co w tym roku sprawiło mi zawód? Najbardziej zapamiętałem Brinka i Dragon Age II.  Z całkiem obiecującej parkourowej gry akcji wyszedł drętwy FPS o którym dzisiaj słuch zaginął. Za to DA II kompletnie zcasualizował (nie ogarniam tego słowa;) serie spłycając ją do prostej nawalanki jadącej na renomie poprzedniczki.

Niestety filmowo nie było już tak wesoło. W kinie pojawiałem się naprawdę rzadko i to tylko dlatego, że nie miałem na co się wybrać. Jedynym dobrym filmem pojawiającym się w mojej pamięci jest Sala Samobójców. Choć w pewnych momentach twórcy nieco przesadzili, to i tak byłem bardzo miło zaskoczony. Była jeszcze ostatnia część Harrego Pottera. Filmowy HP się zakończył, a Insygnia Śmierci były nawet niezłym filmem spajającym wszystkie niedokończone wątki. Jednak do oceny bardzo dobrej niestety trochę mu brakuje. Podsumowywując ten rok był bardzo słaby i oby następny okazał się o wiele bardziej obiecującym. Inaczej miejskie kino długo mnie w swoich salach nie zobaczy:P.

Natomiast książkowo poczyniłem pewien progres. Nareszcie zaliczyłem pierwsze trzy części Wiedźmina do których zbierałem się dobrych parę lat. Sapkowski jest naprawdę świetnym pisarzem fantasy i chyba jako pierwszy wyniósł ten gatunek w Polsce na tak wysoki poziom. Kolejne cztery nie celowo zostawiłem sobie na 2012 r, dlatego muszę się spiąć i zdążyć do kolejnego podsumowującego wpisu, żeby zdać nową relacją:). Odkryciem była seria Metro 2033, którą z całego serca polecam i nie mogę doczekać się kolejnych części z tego niezwykłego uniwersum.

Ten rok zaliczam do udanych. Przeżyłem dużo radosnych chwil z przyjaciółmi i rodziną, wreszcie zmieniłem miejsce zamieszkania. Zabrałem się poważniej za tego oto bloga i myślę, że pisanie kolejnych wpisów sprawia mi coraz większą frajdę .Do tego obyłem się bez poważniejszych wpadek co uważam za spory sukces:>. Życze Wam i sobie, aby kolejne 12 miesięcy było jeszcze lepsze, a przynajmniej tak dobre jak te poprzednie.


To co w grach lubię najbardziej #0, czyli powoli startujemy

Nie wiem dlaczego, ale chyba żaden pomysł na wpis nie siedział w mojej głowie tak długo. Dopracowywałem wszystkie szczegóły, aż w końcu, po kilku tygodniach mam już ogólny zarys projektu. Czego będzie dokładnie dotyczył?  Nie od dziś wiadomo, że jedną z moich pasji są gry. Chciałbym pokazać Wam dlaczego upodobałem sobie akurat „gaming” i tematy z nim związane.

Początkowo miałem plan stworzyć jedną obszerniejszą notkę, w której zawarłbym większość pozytywnych odczuć i aspektów jakie polubiłem po kilku tysiącach godzin spędzonych z grami. Jednak uznałem to za słaby pomysł. W końcu duże notki zazwyczaj nie cieszą się zbytnią popularnością wśród internetowych czytelników. Dlatego seria podzielona na odcinki będzie doskonałym zamiennikiem i pozwoli mi na spokojnie rozprawić się z jakże głębokim growym tematem:).

Aktualnie nie wiem ile dokładnie części moich dywagacji planuje zamieścić.  Wszystko zależy od pomysłów i weny twórczej, ale mam nadzieję, że tej drugiej w nadchodzących dniach nie zabraknie;). Powoli kończąc moje informacyjne pitolenie chciałbym was serdecznie zaprosić na pierwsze dni stycznia już nowego roku. Wtedy ukaże się pełnoprawny odcinek serii. Do zobaczenia niebawem:).


Od zachwytu do niechęci, czyli jak WoW rozmienia się na drobne…

WoW to potęga i prekursor prawdziwego rynku MMO. W początkach istnienia gra była naprawdę świetna i można było być dumnym, że gra się w tego słynną sieciówkę. To była ta doza elitarności i pewnej niedostępności. W końcu płacić za pudełko i jeszcze za comiesięczny abonament w tamtych czasach dla wielu było przesadą. Ludziom grało się miodnie, czas mijał. Po paru latach pojawił się The Burning Crusade, wprowadzający trochę świeżości do rozgrywki, potem Wrath of the Lich King. Tu już zaczęła się tendencja spadkowa, która trwa po dziś dzień. I nie mówię o liczbie graczy, bo ich liczba stale wzrastała. Mam na myśli jakość i stronę w jaką seria zaczęła dążyć.

Tak naprawdę rewolucją, dla wielu na gorsze, było wprowadzenie wyszukiwarki dungeonów. Ten dla niektórych wspaniały pomysł był swoistym strzałem w stopę Blizza. Światy pustoszały. Coraz mniej osób eksplorowało krainy, woląc poszukać drużyny, stojąc sobie grzecznie w stolicy. Levele leciały jak szalone, czas nie był marnowany na questy. Niedzielny gracz stwierdzał, że to świetne udogodnienie. Jednak to było główne przekleństwo tego giganta MMO.

Słynny dungeon finder zmienił zupełnie świat WoWa

WoW coraz bardziej szedł w rozgrywkę casualową. Twórcy powoli przestali ukrywać, że ich targetem stają się młodsi użytkownicy. Większość interfejsu, zadań i innych elementów stało się przejrzystych i prostych. Czasem, aż za prostych. W wielu przypadkach to się sprawdziło, jednak parę elementów powinno zostać po staremu.

Cataclysm wprowadził ze sobą nową stylistkę. Pojawiły się gobliny ze swoimi motorami, samochodami i helikopterami ( choć te były już w WotLK). Wielu osobom się to nie podobało. W końcu do fantasy, nowoczesne pojazdy pasują jak pięść do nosa. Niestety trzeba było to przeboleć.

Oby sposób zmniejszenie statów nie wyglądał tak...:P

Z 4 dodatkiem poziomy i staty przedmiotów drastycznie wzrosły. Z ok. 250 item levela w szybkim czasie doszliśmy do ok. 400. Zamiast critów po 20 tyś mamy 150 k. Podobno komputery mają powoli problem ze zliczaniem dmg, aggro itp. Dlatego nie wykluczone jest znerfienie przedmiotów na mniejsze statystyki. W Mists of Pandaria (o którym za chwilę) te statystyki doszłyby do niebotycznych rozmiarów, dlatego to raczej jedyne wyjście. W końcu liczby to tylko liczby i nie ma co się do nich przywiązywać. Czy twórcy rozwiążą sprawę w ten oto sposób. To się okaże…

Nadszedł czas na sprawę najbardziej dla mnie niedorzeczną i niszczącą grę do dopuszczalnych granic. Mowa oczywiście o nadchodzącym dodatku. Do WoWowych ras mają dołączyć nieszczęsne pandy, czyli Pandarianie, do klas Monk, a nowym kontynentem zostanie Pandaria. Orient, pandy i jeszcze większy casual. Tu granica została przekroczona. Moim zdaniem popsuje to cały klimat panujący w grze i zepsuje jeszcze znośną rozgrywkę. Twórcy planują wprowadzić Battle Pet System przypominający Pokemony i kolejne uproszczenia talentów.

Widzicie, to wszystko przez was...

Tutaj pojawiam się ja. Choć grałem stosunkowo niedługo to zdążyłem wbić maksymalny level i obcykać całą mechanikę gry. Z początku byłem zachwycony i nie jedną nockę przy WoWie zarwałem. Jednak to co ostatnio się z tą grą wyprawia jest dziwne i powoli odstrasza mnie od gry. Teraz stwierdzam, że nie mam ochoty płacić za kolejne 2 miechy. Blizzard wpędził grę w ślepą uliczkę, z której może nie być już wyjścia. Stawianie na słit i targetowanie w przedszkole to lekka przesada. Nie chcę tu krytykować wszystkich zmian, bo wiele z nich ulepszyło WoWa i po tylu latach można w niego zagrać bez zgrzytania zębów. Martwię się tylko o przyszłość serii. Nie jest ona już tak ciekawa jak kiedyś, jeszcze w czasach Vanilli i BC:/.


The Elder Scrolls V: Skyrim – recenzja

Zacznijmy od pytania. Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się przesiedzieć przy kompie 7 h bez przerwy. Mnie osobiście nie. Do czasu pojawienia się tej oto gry. Skyrim. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak wciągającą rozgrywką ( a uwierzcie, nie jedną godzinę przegrałem w swoim życiu:). Jednak w trakcie zapowiedzi i spekulacji nie byłem do TES V optymistycznie nastawiony. Zresztą niewielu wyobrażało sobie tak wielki sukces na całym świecie. Dlaczego gra jak wychwalana i przedstawiana w samych superlatywach? Zacznijmy od początku…

Smoczo urodzony…?

Pierwszym widokiem jaki przyjdzie nam ogląda jest bryczka pełna więźniów, w tym nas samych. Po dotarciu do wioski i stworzenia naszej postaci w zgrabnie zrobionym kreatorze, z opresji, czyli ścięcia głowy ratuje nas smok. Jednak niespodziewany wybawca pojawia się nie w celach pokojowych, a z chęcią rozróby z ognistym podmuchem w roli głównej. Kiedy ponowie udaje nam się ocalić nasz tyłek okazuję się, że nie jesteśmy całkiem zwyczajni.Zostaliśmy poczęci z częścią duszy i krwi smoka, co zgrabnie nazwano Dragonborn. Dzięki tym zdolnościom otrzymujemy zadanie uratowania Skyrim przed smoczą zagładą.

Rzeka ognia, hę?

Eksplorujemy

Po tym wyniosłym wstępie czas na parę słów o samej krainie. Ilość ruin, jaskiń i innych miejsc jest naprawdę dużo. Eksploracji starcza na kilkadziesiąt godzin rozgrywki. Wiele z nich kryje zadania, z których dużo jest wartych rozwiązania. Na szczęście podróżowanie nie jest uciążliwe dzięki jeździe konnej i szybkim podróżom. Niewiele jest gier oferujących tak wielkie pole do popisów dla fanów sandboxów. Panowie z Bethesdy postawili poprzeczkę bardzo wysoko.

Walka, czyli klikanie?

Walki są wykonane w starym, dobrym stylu TESa. Akcję obserwujemy z głównie z oczu bohatera, a ciosy wykonujemy za pomocą myszki ( choć jest też opcja zza pleców, z której osobiście nie korzystałem). Standardowo do wyboru mamy talenty związane z walką wręcz, magią, łucznictwem itp. Choć na początku poziom starć jest przyzwoity, to w lepszym sprzęcie walka przeradza się do stosowania jednej kombinacji. Grałem wojownikiem, więc nie wiem jak ma się to z innymi klasami. W każdym razie bardziej epickie itemki zgromadzimy dopiero po kilkudziesięciu godzinach, więc nie nie jest to duża wada. Ogólnie rozgrywka jest na plus.

Soczyste finiszery zapadają w pamięć

Zadania zadaniom nierówne

Questy w Skyrim w głównej mierze polegają na oczyszczaniu kolejnych lokacji z przeciwników i zdobywaniu wyznaczonych przedmiotów. Choć czasem zdarzają się zagadki, niestety zazwyczaj zbyt proste. Główna linia fabularna składa się z bardziej odkrywczych zadań, jednak wątek trwa około 10 godzin. Jest to mała wada, bo gdy wciągniecie się na dłużej nie będziecie zwracać na to większej uwagi.

Czuć epickość

Klimatycznie gra wybija się ponad przeciętną. Świat zbudowany przez twórców jest dopracowany i niezwykle rozbudowany. Do tego świetna ścieżka dźwiękowa posiadająca parę zapadających w pamięć numerów. Grając samemu czułem, że uczestniczę w czymś niezwykłym. To główna zaleta dobrych gier RPG,  w tym Skyrima.

Główny badass...

Nie ma woja, ani maga

W grze, tak jak w poprzedniczkach nie mam podziału na sztywne klasy znane z RPGów. Możemy rozwijać wszystko co nam się tylko podoba. Dlatego nic nie stoi na przeszkodzie stworzenia hybrydy magicznego wojownika wspierającego się łukiem. Duży plus należy się za crafting. Receptury są proste, same procedury w miarę wygodne, a za składnikami nie musimy uganiać się godzinami. Jednak bezmyślne rozdawanie punktów po drzewkach na nic się nie zda, więc lepiej przemyśleć na co dokładnie je wydać.

Smoki nie takie straszne, jak je malują

Na początku smoki są dla nas sporym wyzwaniem. W miarę upływu czasu poziom trudności walk spada do tego stopnia, że pod koniec smoczki stają się chłopcami do bicia. Z zabitych gadów zyskujemy smocze dusze. Możemy je wydawać na okrzyki zyskiwane stopniowo w trakcie gry. Jest ich całkiem sporo i urozmaicają rozgrywkę. Do tego odgłos podczas używania „Nieugiętej siły” – bezcenny;).

Skyrim graficznie nie ma sobie równych

Oprawa zaskakuje

Graficznie Skyrim jest fenomenalny. Tak pięknego świata gracze chyba nie widzieli. Zniknęły też pucołowate mordy znane z Obliviona, a także drętw dialogi i żenująca mimika Npców. Pojawiła się też nowość, czyli finiszery z niezłymi animacjami. Ucinanie głów, czy uderzenia kończące żywot smoka są świetnie zrobione. Naprawdę warto zagrać, choćby dla tych pięknych krajobrazów.

Ale i tak trzeba zagrać…

W Skyrim grało mi się świetnie. Tak absorbująca i długa rozgrywka w dzisiejszych czasach nieczęste zjawisko. Widać, że twórcy przyłożyli się do pracy i mają dzięki temu efekty. Moim skromnym zdaniem gra roku. Większość szanujących się graczy pewnie już gra, a jeżeli nie to niech nie zwleka i leci do sklepów. Na pewno się nie zawiedzie.

Nieładnie tak dręczyć smoka

Plusy

– grywalność!

– klimat wylewający się z monitora

-świat wykreowany w grze

-rozgrywka na długie godziny i wiele innych…

Minusy

– pod koniec trochę za łatwo

– parę błędów natury technicznej

Ocena: 9+/10

Tutaj miał się pojawić gameplay mojej produkcji. Czemu go tu nie ma? Raczej nie chcielibyście oglądać filmiku przerywanego co minutę 5 sekundowym lagiem. Tak niestety pracuje u mnie Skyrim co ogólnie mi nie przeszkadzało, jednak widzom tak. Nie smućcie się. Już nie długo obejrzycie coś niespodziewanego…:).


Amatorskie, nie znaczy gorsze – #1

Na YouTube codziennie lądują tysiące filmików, a w samej bazie danych jest ich kilkadziesiąt milionów. Mimo takich możliwości, czasem trudno znaleźć coś ciekawego. Jeszcze trudniej doszukać się prawdziwych perełek, nad którymi twórcy spędzili dużo czasu. Dlatego postał ten cykl, aby przybliżyć Wam najlepsze amatorskie filmy jakie dotąd obejrzałem. Tym razem głównym tematem jest Half – Life, czyli fan filmy i produkcje z nim związane.

What’s in the Box?

Film zaczyna się przebudzeniem w nieznanym laboratorium. Na zewnątrz widać wielki czarny wir nad miastem. Najbardziej tajemniczym przedmiotem jest tytułowe pudełko, którego przeznaczenie nie jest do końca znane Akcja widoczna jest z oczu bohatera, dzięki czemu można bardziej wczuć się w niezwykły klimat filmiku. Dochodzą do tego różne bajery w stylu specjalnych okularów wyświetlających różne informacje. Choć na początku jest trochę nudno to później akcja przyspiesza i jest już tylko lepiej.

Portal: No Escape

Tutaj ponownie film zaczyna się od przebudzenia. Jednak tym razem w głównej roli występuje pewna niczego sobie niewiasta. Przebywa ona z niewiadomych przyczyn w więzieniu bez żadnych okien czy drzwi. Po żmudnych poszukiwaniach odnajduje skrytkę z Portal Gunem i zaczyna uciekać używając znanych i lubianych portali. Największymi zaletami jest montaż, perfekcyjne sztuczki z portalami, podkład muzyczny i oczywiście klimat. Choć trwa tylko 7 minut to naprawdę potrafi przykuć do monitora.

Beyond Black Mesa

Moim skromnym zdaniem jest to najlepszy film z dzisiejszego zestawienia. Akcja toczy się w świecie HF i dotyczy ucieczki młodych, zbuntowanych na panujący reżim. Co ciekawe bohaterowie nie prowadzą dialogów. Jest za to obecny narrator. Tak dopracowanej i pełnej efektów specjalnych produkcji ze świecą szukać. Pełno tu obiektów, kostiumów i znaków wskazujących na rzeczywisty związek ze znaną serią. Aż grzech nie wspomnieć o wszechobecnej niesamowitej atmosferze dzięki której filmik ogląda się z wypiekami na twarzy. Naprawdę polecam.


Władca Pierścieni: Wojna na Północy – recenzja

Przez ostatnie kilkanaście miesięcy fani Władcy Pierścieni mieli nadzieję. Nadzieję na grę, która pokaże cały potencjał jaki tkwił od dawna w tym uniwersum. Produkcję grywalną, ładną graficznie, z wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową i rozbudowaną kooperacją. Po prostu dobrą. Materiały zamieszczane przez twórców, czyli studio Snowblind wyglądały obiecująco. Jak wyszło tym razem? Niestety tak jak zwykle…

Ja i drużyna

Bohaterowie gry nie zostali wymyśleni przez Tolkiena. Tym razem zamiast znanych wszystkim Aragorna, Gimliego czy Legolasa pokierujemy całkowicie nową ekipą. Najbardziej wyrazistą postacią jest Farin, krasnolud z Ereboru. Jak pewnie się domyślacie pełni on funkcje opancerzonego czołgu, zabijającego wszystko związane ze sługami Saurona.  Andriel, lore-master, ma za zadanie leczyć i chronić przed obrażeniami za pomocą magicznej tarczy. Ostatnim jest Eradan, Dúnedain czyli Strażnik Północy jest specjalistą od broni dystansowych i cichych zabójstw. Takim trzyosobowym dream teamem musimy oczyścić krainy tytułowej Północy z wszelkiego zła i plugastwa.

Sorry, ale ja tu jestem gwiazdą;)

Niezła sztampa

Akcja gry rozpoczyna się w Bree. Już na początku czeka nas spotkanie ze znajomą twarzą, czyli Aragornem i nie będzie to jedna znana postać z trylogii pisarza, z którą się spotkamy. W trakcie rozmowy dostajemy krótkie informacje jak się sprawy mają i możemy wyruszać w poszukiwaniu tajemniczego przywódcy północnych oddziałów władcy Mordoru. Osoby spodziewające się ciekawego scenariusza zawiodą się. Grze brak w tym aspekcie jakiejkolwiek oryginalności. Przez większość gry wiedziałem co będzie dalej i nie uświadczyłem żadnego zwrotu akcji. Niektóre momenty historii były dziecinne i sam na pewno wymyśliłbym to inaczej. Czasem współczułem twórcy za brak wyobraźni i napisanie scenariusza „na odwal”.

Sieczka przede wszystkim

Gameplay prezentuje się naprawdę nieźle. Jest krwawo i brutalnie. Naprawdę nie wiecie, ile przyjemności jest w efektownym odcięciu łba takiemu orkowi:P. Walka nie jest może przesadnie rozbudowana, ale na pewno nie będziecie się nudzić. Zakres broni imponuje. Miecze, topory, pałki, młoty… To wszystko czeka na nas i nasze mordercze zapędy. Finiszery są soczyste i sprawnie zrealizowane. Pewnym urozmaiceniem jest wezwanie orła Belerama pod warunkiem posiadania piórka znajdowanego w trakcie rozgrywki. W kilku momentach naprawdę uratował nam tyłki:). Ogólnie rzecz biorąc w Wojnę na Północy gra się nawet miło i bez większych zgrzytów.

Pani pozwoli...

Kooperacja rzecz swięta

Gra od początku miała być nastawiona na grę z przyjaciółmi zamiast botów.  Gra razem z kolegą dostarczyła mi dwa razy więcej zabawy niż samotna sesja. Do tego znajdujemy dużo więcej sprzętu, przez co łatwiej dozbroić bohatera. SI botów wyszło naprawdę dobrze i nie frustruje przy dłuższej zabawie. Postaci używają swoich umiejętności skutecznie, dzięki czemu nie jesteśmy zdani tylko na siebie. Gdy stracimy siły towarzysze od razu ruszą nam na pomoc.

Rutyna atakuje ze wszystkich stron

Pod względem przeciwników nie ma żadnych większych niespodzianek. Na swojej drodze spotkamy tony mięsa armatniego w postaci goblinów i orków, trochę silniejszych Uruk hai i irytujące trolle. Na koniec każdego etapu czekają nas walki z bossem. Jednak bardziej rozgarnięty gracz nie będzie miał z nimi problemów. Do tego dochodzą niezbyt ekscytujące lokacje straszące swoją minimalistycznością(uff:). Polecam grać maksymalnie godzinkę dziennie. Inaczej można szybko się znudzić i stracić całą radość jaka płynie z gry.

Mały może więcej?

Rozwijamy się i…

Oczywiście jak na hack’n’slasha przystało zdobywamy coraz to nowy poziomy doświadczenia. Ilość expa wzrasta wraz z bardziej efektownym ubiciem potwora. Ten system naprawdę się sprawdza. Nowe skille dostajemy poprzez trzy drzewka umiejętności. Możemy pakować punkty w jeden lub każdy z wariantów, choć drugi sposób jest raczej bardziej opłacalny. Czyli jak zwykle bez większych rewolucji.

Technicznie parę lat wstecz

Tutaj nie jest już tak różowo. Grafika nie zachwyca. Można powiedzieć, że w kilku etapach była po prostu brzydka. Skyrim wypuszczony tylko parę tygodni po premierze WoC wygląda o wiele lepiej. Muzyka stoi na przyzwoitym poziomie, choć nie usłyszałem ani jednego utworu mogącego zapaść mi w pamięci. Pod względem zapisów i bógów wszelkiej maści nie spotkałem nic sprawiającego większy problem.

Szkoda, że tak ładnie jest tylko na screenach...

Fani lecą do sklepów

Przy Wojnie na Północy bawiłem się nieźle, choć liczyłem na więcej. Gdyby zmienić scenariusz i rozbudować scenariusz gra od razu wskoczyłaby do produkcji wyższej klasy. A tak wyszedł średniak. Polecam wszystkim spragnionym niczym nieskrępowanej rozwałki i fanom twórczości J.R.R Tolkiena. Choć oni już dawno mają grę na swoich półkach:).

Plusy

– radość płynąca z gry w kooperacji

-krwawe, widowiskowe walki

-dobre SI naszych towarzyszy

-gra się naprawdę miło…

Minusy

-…jednak aplikując rozgrywkę w małych dawkach

– żenująca fabuła

– szybko wkradająca się nuda

-średnie udźwiękowienie i grafika

Ocena: 7/10