Sezon 3 The Walking Dead zbliża się wielkimi krokami…

Jeden z najbardziej nowatorskich seriali powraca z dalszymi przygodami grupy ocalałych z apokalipsy zombie. Po nieco nierównym sezonie drugim zapowiada się całkiem ciekawie zapowiadający się sezon trzeci. Wywnioskowałem to ze świetnego traileru pokazanego na ComicCon 2012. Na pewno pojawią się nowe twarze, zapomniane już postaci i całe hordy wygłodniałych zombie.

Godnymi uwagi bohaterami mającymi pojawić się w kolejnej serii są Gubernator i Michonne. Pierwszy z nich to despotyczny przywódca zorganizowanej wioski ocalałych o nazwie Woodsbury. Jego stosunki z Rickiem i jego drużyną będą delikatnie mówiąc napięte. Wyśle on ich do więzienia pełnego żywych trupów. Będą oni walczyli o przetrwanie, szukając drogi ucieczki. Przypomina mi to motyw z filmu i książki o tym samych tytule, czyli „Igrzyska Śmierci”. Naprawdę ten pomysł mnie zainteresował i będzie dobrą odskocznią od nieco nudnawego życie na farmie, znanego z poprzednich odcinków.

Panią z mieczem mogliśmy już ujrzeć w ostatnim epizodzie z 2 sezonu, kiedy ratuje życie wycieńczonej Andrei. Pojawiła się tam jako zakapturzona osoba, mająca na łańcuchach dwa zombie pozbawione rąk. Będzie chciała pomóc samotnej kobiecie w dalszym przeżyciu, doprowadzając ją do Woodsbury. Jaką role będzie oprócz tego pełnić do końca nie wiadomo. Domyślam się, że ma za zadanie dostarczać zombie do wcześniej wspomnianego więzienia, choć mogę się mylić. Wiemy natomiast, że jest mistrzynią posługiwania się kataną (przykładem jest scena z dwoma zombie). Na pewno jest to oryginalny charakter i wprowadzi pewien powiew świeżości do serialu.

Nareszcie akcja przeniesie się na różne tereny. Wcześniej obserwowaliśmy tylko farmę i las z bagnami, co powodowało znużenie, w moim przypadku. Tutaj jest szansa na zmiany. Miejsce domniemanych igrzysk prezentuje się naprawdę zacnie, tak samo wioska. Na więcej szaleństw raczej nie mamy co liczyć, choć może zostaniemy zaskoczeni czymś jeszcze lepszym.

Premiera sezonu już jutro na Fox, w Ameryce premiera miał miejsce w sobotę. Bardzo lubię ten serial i mam nadzieję, że zbliżające się odcinki uczynią go jeszcze lepszym. Na osłodę podzielę się moim najnowszym znaleziskiem, czyli tak zwanymi Webisodes, które ukazują życie miejskich rodzin parę dni po ataku „szwendaczy”. Naprawdę fajne uzupełnienie dla fana The Walking Dead.  Polecam i już czekam na seans z trupami w roli głównej.

 


Borderlands, ze snajperką przez Pandorę

O tak… Uwielbiam takie dni. Słońce piecze z góry, w powietrzu czuć zapach krwi zmieszanej z prochem, a ja strzelam zza zasłony rozkoszując się masakrą rozpętaną w siedzibie bandytów. Czy to dziwne? Nie, dlaczego…? Przecież to Pandora.

Nie wiem dlaczego, ale już po pierwszych chwilach od odpalenia Borderlands poczułem się jak w domu. Czy to zasługa intuicyjności, czegoś znajomego. Nieważne, rzecz w tym, że gra jest moim osobistym odkryciem tego roku. Choć nie jestem może zbyt szybki to tak dobrej zabawy nie miałem już dawno.

Gra przenosi nas na fikcyjną planetę Pandora. Kiedyś ludzie tutaj żyjący prosperowali nieźle, pomimo trudności natury naturalnej, czyli innego składu atmosfery utrudniającej oddychanie, czy potworów wrogo nastawionych do przyjezdnych. Niestety, planeta pogrążyła się w anarchii, a władzę przejęły grupy złodziei, morderców i innych popaprańców. Tutaj wkraczamy my jako łowca przygód z celem odnalezienia legendarnego Skarbca i dzięki temu szybkiego wzbogacenia się.

Welcome in the hell...

Do wybory mamy jednego z czterech ciekawych indywiduów, czyli snajpera –zabójcę Mordecaja, małomównego żołnierza Rolanda, magicznie uzdolniona Lilith i wielkiego brutala Cegłówę. Każde z nich ma swoje unikalne zdolności, predyspozycje i rolę jaką spełnia w walce. Niezależnie od wybranej postaci będziemy bawić się równie dobrze.

Borderlands jest przedstawicielem niejako nowego gatunku Role – Playing Shooter. Gracz otrzymuje doświadczenie i levele za kolejne zadania, przeciwnicy mają określone punkty zdrowia, a z pokonanych wrogówi wszechobecnych skrzynek możemy zdobyć setki tysięcy nowych broni. Tak, jest ich tyle dzięki generatorowi uzbrojenia. Zdobycie rakietowego karabinu czy rewolweru miotającego ogniem nie jest tutaj czymś niezwykłym.

Grę odróżnia także wiele innych unikalnych elementów. Na całym dostępnym obszarze są porozmieszczane stacje New-U. Pełnią one role checkpointów i centrum customizacji naszego bohatera. Ich lokalizacja jest przemyślana i ani razu nie zdarzyło mi się po śmierci przebiec z powrotem całej mapki. Pomocne jest także posiadanie własnego pojazdu, dzięki któremu podróż po Pandorze nie jest taka uciążliwa. Model jazdy jest nieco denerwujący, ale da się do niego przyzwyczaić.

Raczej wiadomo jak to się dla niego skończy;)

Eksplorując pustynne pustkowia towarzyszy nam nietypowy, świetny klimat, potęgowany oryginalnymi miejscówkami i nastrojową ścieżką dźwiękową. Walki są efektowne i wpasowywują się w lekkie wariactwo gry. Rozbryzgnięcie się całego ciała po jednym krytycznym strzale? Tutaj jest to norma. Cóż, mnie to odpowiadało i nie miałem nic przeciwko sianiu absurdalnej rozwałki.

Do masakry i eksploracji możemy zaprosić do trzech znajomych. Wrażenie z rozgrywki potęgują się kilkukrotnie i wtedy to dopiero Borderlands osiąga pełnie swoich możliwości. Granie razem udostępnia możliwość spełniania określonych ról np. medyka czy pseudo tanka. Nie dość, że współpraca urozmaica, to pozwala na trudniejsze wyzwania dla graczy i zdobycie rzadszych przedmiotów. Sam nie spędziłem dużo czasu na coopowaniu z przyjaciółmi, jednak wystarczy tylko trochę czasu by stwierdzić, że naprawdę warto wspólnie zagrać.

Nieliczne postacie spotykane podczas gry są przedstawiane w ten oto oryginalny sposób:)

W oczy rzuca się także nietypowa grafika. Została ona stworzona w technice cell – shardingu, dzięki czemu zyskała nieco komiksowy wygląd. Na pewno wyszło to grze na dobre, wyróżniając spośród masy innych shooterów.  Mnie ten wygląd bardzo pasuje i bez niej gra nie miałaby tak oryginalnego charakteru.

Po kilkunastu godzinach spędzonych na bezdrożach Pandory stwierdzam, że to jeden z najlepszych shooterów w jakie grałem. Myślę, że możemy być spokojni o jakość kontynuacji zapowiadanej na ten rok i sam nie omieszkam w nią zagrać. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku i nie tylko. Zabawa gwarantowana:).

Ocena: 9/10


Kingdoms of Amalur: Reckoning – wrażenia z dema

Od pewnego czasu mam niedosyt gier RPG. Wciąż chcę uczestniczyć w czymś nowym, lepszym. Gdy dostanę takiego potencjalnego kandydata na świetnego Role Playa, gram w niego w naprawdę dużych dawkach. Niedługo, bo za równy tydzień będę miał okazję do nowych testów, ponieważ pojawi się Kingdoms of Amalur: Reckoning. Moje wyczekiwanie zwiększyło się kilkakrotnie po zaliczeniu wersji demo. Czy warto było czekać i co prezentuje próbka gry? Jest naprawdę nieźle.

Akcja gry dzieje się w krainie Amalur. Świat jest pogrążony w wojnie o władzę. Podczas jednej z bitew tracimy życie. Choć pozornie jest to trochę absurdalne to niespodziewanie budzimy się w jakiś nieznanych jaskiniach pełnych rozkładających się trupów. Scenariuszem i zbudowaniem uniwersum zajął się znany na zachodzie pisarz R. A. Salvatore. Początek historii może mnie nie zachwycił jednak im dalej tym lepiej. Miejmy nadzieję, że jej poziom będzie przynajmniej przyzwoity.

Tu zaczyna się nasza kariera z archetypami postaci

 

Elementami wyróżniającymi grę jest system walki i rozwoju postaci. Pierwszy z nich prezentuje się po prostu wspaniale! Pierwszy raz doświadczyłem czegoś tak przyjemnego w RPGu. Połączenie slasherowych ruchów z płynnością i widowiskowością tworzą świetną mieszankę wybuchową. Jest też tryb Reckoning, który uruchomiony w trakcie walki pozwala zadawać większe obrażenia i zakończyć ją krwistym finiszerem. Profesje i cały progres postaci także jest świeży i nowatorski. Twórcy wprowadzili system Dziedzictwa, dzięki któremu możemy wybrać dowolną ścieżkę rozwoji i łączyć w najróżniejsze kombinacje. Dzięki temu na pewno nie będziemy się nudzić kształtując naszego przyszłego herosa.

Grając w demo poczułem coś czego nie doświadczyłem dawno w żadnej grze. KoR:A posiada niesamowitą lekkość, rozgrywka jest miła i wciągająca. Można poczuć, że uczestniczymy w przygodzie na ciekawym poziomie. Żaden element nie przysporzył mi większych kłopotów, co nie znaczy, że gra jest za łatwa. Zwyczajnie wszystko jest tam zaprojektowane intuicyjnie, aby być pomocne graczowi, a nie utrudniać mu życie.

Walka prezentuje się naprawdę świetnie. Szkoda, że moje screeny w pełni tego nie oddadzą

Gra nastawiona jest na eksploracje co bardzo mnie ucieszyło. Na naszej drodze znajdziemy wiele ukrytych znajdek, miejscówek i innych ciekawych lokacji. Świat ma być całkiem spory, więc będziemy mieli dużo okazji do swobodnych wycieczek krajoznawczych. Twórcy chcą też pokonać liniowość, dając możliwość różnorakich sposobów na dojście do celu. Przejawia się to w wielu aspektach, np. w trakcie rozmowy można wywołać bójkę lub podejść rozmówcę perswazją łagodząc konflikt. Nawet otwieranie zamków można rozwiązać za pomocą magii, czy starego dobrego wytrychu.

W oczy rzuca się także stylistyka gry, podobna nieco do serii Fable. Być może początkowo zalatuje słitem, to jest ona przełamywana krwią, brutalnością i innymi dorosłymi widokami. W końcu nie bez powodu tytuł dorobił się znaczka +18. Mnie osobiście ten typ graficzny i muzyczny przypadł do gustu i ani przez chwilę nie uznałem tego za wadę. Uważam, że świat Amalur wygląda niezwykle plastycznie i malowniczo.

Nie ma to jak przesadzić z trucizną...

Czas na chwilę marudzenia, czyli co nie przypadło mi do gustu. Tak naprawdę to raczej nic, jednak interfejs gry jest nieco zbyt konsolowy i pecetowcowi nie porusza się po nim za wygodnie. Także brak umiejscowienia tarczy na plecach postaci zastanawia. W trakcie potrzeby możemy ją po prostu wyciągnąć z niczego, a później schować do niewidzialnej kryjówki. Są to tylko kwestie estetyczne i raczej nie mają większego znaczenia.

Kiedyś usłyszałem, że twórcy dobrych gier nie boją się wypuścić dema. Myślę, że jest to całkiem prawdziwe stwierdzenie. Na dzień dzisiejszy spodziewam się naprawdę dobrego action RPG, potrafiącego wciągnąć na dłużej. Samo spędzenie 3 godzin w wersji próbnej zwiastuje znalezienie rozgrywki na zbliżające się dni. Zapraszam was do przetestowania, a nuż Wam też się spodoba;).


To co w grach lubię najbardziej #2, czyli robię co chcę

Nigdy nie lubiłem ograniczeń. Jako dziecko zawsze chciałem postawić na swoim, dziś także zdarza mi się mieć silny charakter. Do czego konkretnie zmierzam? Tej samej swobody oczekuję od gier. Dlatego szczególnie upodobałem sobie gry opierające się na zasadzie sandbox, czyli tłumacząc na prostszy język „róbta co chceta”. Ale to nie tylko mój charakterek zadecydował o upodobaniu sobie tego typu rozgrywki. Było to tak…

W niedalekiej przeszłości jakoś nie mogłem znaleźć gry spełniającej moje wymagania. Niby seria GTA istniała już dawno, ale nie takiej swobody oczekiwałem. Próbowałem z Morrowindem, na próżno. Spróbowałem Obliviona i totalnie odbiłem się od całej serii. Ten dziwny klimat, pucołowate „ryje” NPCów i tym podobne kfiatki sprawiły, że moja przygoda zakończyła się po 3 – 4 godzinach rozgrywki. Nawrócenie do TESów nastąpiło dopiero po wciągnięciu się we wspaniałe Skyrim, o którym nie raz już pisałem. Eksploracja, piękny, otwarty świat. Choć jego zalety wymieniałem już nie raz, to nie i tym razem nie mogę ich pominąć. Po prostu gra kupiła mnie w całości.

Oprócz tego typu bajerów, gra chciała zaoferować coś więcej. Niestety nie wyszło...

Spotkałem się także z nieco fałszywą otwartością. Przytoczę tutaj pewien tytuł, a mianowicie Total Overdose. Giera nawet sympatyczna i świetnie nadawałaby się do poprzedniego wpisu, bo maskary i wybuchów w niej co nie miara. Oferowała nam także miasto w którym teoretycznie mogliśmy robić dużo bajeranckich akcji. Oczywiście teoria ma się nijak do praktyki, bo beztroska jazda furą kończyła się często kolizją z niewidzialną ścianą, a przechodnie magicznie wnikali w samochód. Skoro tytuł reklamuje się jako otwarty i interaktywny to dlaczego dostajemy takie ograniczenia. Jest to może niechlubny przykład, ale pewnie nie jedna gra też oferuje podobne, wątpliwe przyjemności.

Także gry MMO z powodzeniem dają okazję do eksploringu wielkich terenów i to w dodatku w grupie znajomych. Od zawsze jarałem się tego typu sprawami, jak wspólne odkrywanie z kolegami co kryje się w zakamarkach któryś tam katakumb z jakiejkolwiek onlinówki. Tam też istnieją pewne limity i ograniczenia jednak są one zastosowane w celu przedłużenia i polepszenia rozgrywki. Z niecierpliwością czekam na Guild Warsa 2, bo to chyba ostatnie MMORPG , w którym uda mi się zasmakować internetowego otwartego świata na wysokim poziomie.

Obym mógł sobie po takim mieście spokojnie pobiegać;)

Jednak nie napisałem o obecnie chyba najbardziej znanym tytule sandbox. Pewnie po tym zdaniu większość zorientowała się o czym mówię. Minecraft to fenomen, jednak na swoją 20 milionową społeczność musiał sobie zapracować. Możliwość stworzenia dosłownie wszystkiego połączona z prostymi zasadami pozwoliła grze osiągnąć taki sukces. Sam też spróbowałem i myślę, że Minecraft ma w sobie coś co nie pozwala odejść od komputera. Eksploracji jest co nie miara. Dla chętnych przygód (w tym mnie) gra ma do zaoferowania bardzo dużo. Naprawdę polecam, bo z odsłony na odsłonę jest coraz lepiej.

Podsumowywując, w grze zazwyczaj nie lubię być prowadzony po sznurku, byle do celu. Uwielbiam sam zaplanować co będę robił dalej i sprawia mi to niezwykłą frajdę. Dla fanów otwartych RPGów szykuje się nie lada gratka, ponieważ w lutym wychodzi Kingdoms of Amalur: Reckoning. Może to być większa niespodzianka tego roku, a wpis o KoA:R na pewno się pojawi. Mam nadzieje, że tego typu gry będą się pojawiać w coraz większej ilości i wysokiej jakości.


To co w grach lubię najbardziej #1, czyli efektowność musi być

Po szumnych zapowiedziach ruszamy i to od razu z mocnym pierdolnięciem wprost z GTA IV. Dzisiaj zajmiemy się domeną gier akcji, czyli widowiskowością (hehe, nie ma to jak poprawna polszczyzna;). Efektowne wybuchy, pościgi zapierające dech w piersiach czy akcje o których wcześniej nie miałem pojęcia. Tak, to jest mój żywioł i naprawdę grając w gry akcji czuję się jak w domu. Ale zacznijmy od początku.

Nie przypadkowo zaczęliśmy od serii Grand Theft Auto. Moje pierwsze spotkanie z prawdziwą grą akcji nastąpiło w wieku 8 lat, czyli będąc jeszcze nie do końca rozgarniętym młodym człowiekiem.  Pewnego razu do mojego domu zawitało GTA: Vice City. Po kilku sekundach po pojawieniu się w tytułowym mieście zostałem oczarowany modelem jazdy i realistycznością, wątpliwą co prawda, ale w tamtym wieku wystarczającą. Jednak gdy przyszło do misji „strzelanych”, czy innych wymagających wysiłku od gracza miałem z tym lekkie problemy. Ale po paru zadaniach pełnych wybuchów i rozwałki wciągnąłem się bez reszty i przekonałem się do tego typu rozgrywki. Do dziś pamiętam jedną z misji na jakimś statku. Dawno nie byłem tak podjarany( bez podtekstów;).

Dla mnie efektowność tworzą też walki z bossami. Pewnie wielu z was pamiętam jakąś bitwę z tym „bardzo złym”.  Moja najbardziej emocjonująca walka była chyba w pierwszym Fable. Na luzie, bez większego przygotowania, żeby zostać wybitym do nogi w kilka sekund. Tak samo było z Kejranem w Wiedźminie 2 od którego dostałem po papie dobre 15 razy:P.  Jednak te efektowne akcje, ciosy kończące i satysfakcja są osłodą naszych zmagań i nagrodą za próby pełne gniewu i frustracji Te gry nie byłyby bez tego takie same.

Nienawidzę go...

Po gry akcji sięgam zazwyczaj, kiedy nudzi mnie inny typ rozgrywki lub chce się odstresować po ciężkim dniu. Cóż, myśle, że to jedna z głównych ról te gatunku. Nie ma nic bardziej zajebistego, niż porządny headshot ze snajperki czy inny mocny finiszer. Do tego służą gry i nie się co oszukiwać. To jest jedna z głównych zalet gier wszelakich i za to też je kocham. Relaks i poczucie bycia bohaterem przede wszystkim:).

Niestety w dzisiejszych czasach i to nie tylko w grach przyjmuje się, że duże eksplozje i masa skryptów załatwia sprawę i miliony graczy pobiegną do sklepów po egzemplarz tego dzieła. Niestety najnowsze odsłony Call of Duty i Battlefielda są tu dobry przykładem. Rozumiem, że gra wojenna musi być pełna akcji i innych sztuczek pod publikę, ale bez przesady. Choć na osłodę pozostaje tryb Multi, to i tak mnie on nie przekonuje. Dlatego osobiście omijam te tytuły z powodu wymienionych przykładów, a także krótkości kampanii single.

Twórcy wiedzą jak efektownie zakończyć akcję:)

Trochę powspominaliśmy, ponarzekaliśmy, ale myślę, że główny wydźwięk tematu uzyskałem. Efekciarstwo na dobrym poziomie w odpowiedniej ilości i momentach to rzecz w grach niezbędna. Taki rozpierdol to czasem rzecz niezbędna i jedna z głównych, które zadecydowały mojej dużej sympatii do gier. Do zobaczenia w kolejnych odsłonach cyklu.


Podsumowanie roku okiem Quandora

Nowy rok nadchodzi, więc wypada napisać co takiego w 2011 mnie zachwyciło, zaciekawiło, bądź odrzuciło. Ogólnie rzecz biorąc prywatnie ten rok należał do udanych, choć wiadomo, że zawsze może być lepiej.  Branżowo też nie mogliśmy narzekać na brak nowości growych, czy filmowych. Zacznijmy może od multimediów. Liczba wszelkiego rodzaju premier gier prezentuje się naprawdę zacnie. Wyszło dużo wyczekiwanych tytułów, nie obyło się bez niespodzianek. Takie zróżnicowanie lubię najbardziej.

Moimi tegorocznymi odkryciami są oczywiście TES V: Skyrim, Batman Arkham City czy Wiedźmin 2: Zabójcy Królów. Pierwsza z wymienionych gier nie potrzebuje zbytniej rekomendacji. Wspaniały RPG wart każdych pieniędzy i murowana gra roku. Batman ze swoją znakomitą akcją i wyrazistymi postaciami także podbił moje serce i aktualnie zimowe wieczory spędzam na wesołym bujaniu się po Arkham City. Wiedźmajn 2, czyli sztandarowa polska duma kupił mnie niezwykłym klimatem, świetnymi dialogami i wciągającym gameplayem. Choć początkowo szło mi z nim nieco opornie to okiełznałem bestię i grało mi się naprawdę dobrze. Z niekoniecznie tegorocznych zawodników chcę wymienić Mass Effecta 2, GTA IV, WoWa i Minecrafta. Nie przedłużając chcę polecić te gry, bo to naprawdę dobry kawałek growej rozrywki. Co w tym roku sprawiło mi zawód? Najbardziej zapamiętałem Brinka i Dragon Age II.  Z całkiem obiecującej parkourowej gry akcji wyszedł drętwy FPS o którym dzisiaj słuch zaginął. Za to DA II kompletnie zcasualizował (nie ogarniam tego słowa;) serie spłycając ją do prostej nawalanki jadącej na renomie poprzedniczki.

Niestety filmowo nie było już tak wesoło. W kinie pojawiałem się naprawdę rzadko i to tylko dlatego, że nie miałem na co się wybrać. Jedynym dobrym filmem pojawiającym się w mojej pamięci jest Sala Samobójców. Choć w pewnych momentach twórcy nieco przesadzili, to i tak byłem bardzo miło zaskoczony. Była jeszcze ostatnia część Harrego Pottera. Filmowy HP się zakończył, a Insygnia Śmierci były nawet niezłym filmem spajającym wszystkie niedokończone wątki. Jednak do oceny bardzo dobrej niestety trochę mu brakuje. Podsumowywując ten rok był bardzo słaby i oby następny okazał się o wiele bardziej obiecującym. Inaczej miejskie kino długo mnie w swoich salach nie zobaczy:P.

Natomiast książkowo poczyniłem pewien progres. Nareszcie zaliczyłem pierwsze trzy części Wiedźmina do których zbierałem się dobrych parę lat. Sapkowski jest naprawdę świetnym pisarzem fantasy i chyba jako pierwszy wyniósł ten gatunek w Polsce na tak wysoki poziom. Kolejne cztery nie celowo zostawiłem sobie na 2012 r, dlatego muszę się spiąć i zdążyć do kolejnego podsumowującego wpisu, żeby zdać nową relacją:). Odkryciem była seria Metro 2033, którą z całego serca polecam i nie mogę doczekać się kolejnych części z tego niezwykłego uniwersum.

Ten rok zaliczam do udanych. Przeżyłem dużo radosnych chwil z przyjaciółmi i rodziną, wreszcie zmieniłem miejsce zamieszkania. Zabrałem się poważniej za tego oto bloga i myślę, że pisanie kolejnych wpisów sprawia mi coraz większą frajdę .Do tego obyłem się bez poważniejszych wpadek co uważam za spory sukces:>. Życze Wam i sobie, aby kolejne 12 miesięcy było jeszcze lepsze, a przynajmniej tak dobre jak te poprzednie.


To co w grach lubię najbardziej #0, czyli powoli startujemy

Nie wiem dlaczego, ale chyba żaden pomysł na wpis nie siedział w mojej głowie tak długo. Dopracowywałem wszystkie szczegóły, aż w końcu, po kilku tygodniach mam już ogólny zarys projektu. Czego będzie dokładnie dotyczył?  Nie od dziś wiadomo, że jedną z moich pasji są gry. Chciałbym pokazać Wam dlaczego upodobałem sobie akurat „gaming” i tematy z nim związane.

Początkowo miałem plan stworzyć jedną obszerniejszą notkę, w której zawarłbym większość pozytywnych odczuć i aspektów jakie polubiłem po kilku tysiącach godzin spędzonych z grami. Jednak uznałem to za słaby pomysł. W końcu duże notki zazwyczaj nie cieszą się zbytnią popularnością wśród internetowych czytelników. Dlatego seria podzielona na odcinki będzie doskonałym zamiennikiem i pozwoli mi na spokojnie rozprawić się z jakże głębokim growym tematem:).

Aktualnie nie wiem ile dokładnie części moich dywagacji planuje zamieścić.  Wszystko zależy od pomysłów i weny twórczej, ale mam nadzieję, że tej drugiej w nadchodzących dniach nie zabraknie;). Powoli kończąc moje informacyjne pitolenie chciałbym was serdecznie zaprosić na pierwsze dni stycznia już nowego roku. Wtedy ukaże się pełnoprawny odcinek serii. Do zobaczenia niebawem:).


Najweselszych świąt…

Ech, uwielbiam czas świąt. Choć nie jaram się nim tak bardzo jak w okresie wczesnego dzieciństwa to potrafią mi jeszcze sprawić wiele radości. Nie mówię tutaj o prezentach (choć one też są ważne:P), tylko o wspaniałej atmosferze dzięki której można poczuć się wyjątkowo i trochę inaczej niż w normalne dni.  Do idealnych świąt brakuje tylko puszystego śniegu. Cóż, może jakimś cudownym trafem spadnie nam z nieba jako wspaniała niespodzianka dopełniająca Boże Narodzenie…

Życzę wam i sobie, żeby nadchodzący rok obfitował w masę growych, filmowych i książkowych. W końcu muszę mieć o czym   pisać, prawda? Oby moja wytrwałość wpisaniu kolejnych wpisów trwała do następnej świątecznej notki.

Dla wszystkich czytelników mojego bloga (są tacy?;) i dla okazjonalnych gości dużo zdrowia, spełnienia najskrytszych marzeń,  osiągnięcia najbardziej wymagających celów i  radości z każdego następnego dnia życzy Quandor. Wesołych Świąt!!!

Nie mogłem sobie odmówić:D



„Piter” – wrażenia z petersburskiego metra

Stukot kół drezyny. Terkot silnika. Za moment zza mgły wyłoniło się szare miasto. Piter. Ziemia zimniej wody. I zimnej ziemi. I tej zimnej ziemi. I tej zimnej ziemi.

Kiedyś zastanawiałem się dlaczego tak bardzo polubiłem cykl Metro 2033. Być może spodobało mi się uniwersum zbudowane wokół nuklearnej katastrofy, albo po prostu jest to dobry kawałek fantastyki.  Zostawiając sprawę moich upodobań chciałem po krótce opisać wam wrażenia po przeczytaniu najnowszej książki z międzynarodowego projektu stworzonego przez autora oryginału, czyli Dmitry’a Glukhowsky’ego.

Akcja Pitera dzieje się naturalnie w Petersburgu. Tam po katastrofie nuklearnej przetrwali ludzie będący w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, czyli w metrze. Tam próbują na nowo ułożyć sobie życie, a co najważniejsze przetrwać. Po latach od skażenia Ziemi na Wasilieostrowskiej, jednej ze stacji ginie agregat prądotwórczy. Jest to poważne zagrożenie, bo bez niej życie mieszkańców jest zagrożone. W tym samym czasie Iwan Mierkułow, miejscowy digger (odpowiednik stalkera) szykuje się do ślubu. To oczekiwanie zostaje brutalnie przerwane i mężczyzna musi wyruszyć na wojne przeciwko Chodnikom.Choć na początku większość spraw jest jasnych, to sprawa przeradza się w coś o wiele poważniejszego…

Początek książki nie jest zbyt porywający. Prawdziwa akcja pojawia się trochę później. Na szczęście i dalej w las, tym lepiej dla czytającego. Porównując Pitera od oryginalnego cyklu młodzik wychodzi obronną ręką. Autor świetnie ukazuje psychikę bohaterów, to co przeżywają wewnętrznie. Ten typ tworzenia jest pewną nowością w serii i naprawdę może się spodobać.

Choć metro petersburskie nie umywa się wielkością do moskiewskiego to wcale nie przeszkadza to w zawarci ciekawych, oryginalnych miejsc. Brakuje trochę zjawisk paranormalnych będących główną wizytówką Metra 2033. Jednak pojawiający się nowy bestiariusz podziemny, jak i nadziemny prezentuje się świetnie. Autorowi na pewno nie zabraknie elementów, które mógłby dokładniej rozwinąć w możliwej kontynuacji. Osobiście jestem jak najbardziej za;).

Z minusów można wymienić czasem dłużące się dialogi i mało nieprzewidywalne zakończenie. Niektórych może denerwować także nieco specyficzny styl  Szymuna Wroczka, twórcy książki. Są to jednak niewielkie wady w stosunku do ogromnych plusów dzieła. Cieszę się, że pisarz spróbował pokazać nam metro od nieco innej strony.

„Piter” to świetna powieść s-f. Fani na pewno się nie zawiodą, a nowym czytelnikom też może się spodobać. Sam przeczytałem książkę jednym tchem i miałem ochotę na więcej. Polecam ją jako prezent dla każdego miłośnika gatunku i nie tylko. Oby projekt twórcy uniwersum bardziej się rozwinął, bo nie mogę się doczekać kolejnych przygód w tajemniczym metrze.


Od zachwytu do niechęci, czyli jak WoW rozmienia się na drobne…

WoW to potęga i prekursor prawdziwego rynku MMO. W początkach istnienia gra była naprawdę świetna i można było być dumnym, że gra się w tego słynną sieciówkę. To była ta doza elitarności i pewnej niedostępności. W końcu płacić za pudełko i jeszcze za comiesięczny abonament w tamtych czasach dla wielu było przesadą. Ludziom grało się miodnie, czas mijał. Po paru latach pojawił się The Burning Crusade, wprowadzający trochę świeżości do rozgrywki, potem Wrath of the Lich King. Tu już zaczęła się tendencja spadkowa, która trwa po dziś dzień. I nie mówię o liczbie graczy, bo ich liczba stale wzrastała. Mam na myśli jakość i stronę w jaką seria zaczęła dążyć.

Tak naprawdę rewolucją, dla wielu na gorsze, było wprowadzenie wyszukiwarki dungeonów. Ten dla niektórych wspaniały pomysł był swoistym strzałem w stopę Blizza. Światy pustoszały. Coraz mniej osób eksplorowało krainy, woląc poszukać drużyny, stojąc sobie grzecznie w stolicy. Levele leciały jak szalone, czas nie był marnowany na questy. Niedzielny gracz stwierdzał, że to świetne udogodnienie. Jednak to było główne przekleństwo tego giganta MMO.

Słynny dungeon finder zmienił zupełnie świat WoWa

WoW coraz bardziej szedł w rozgrywkę casualową. Twórcy powoli przestali ukrywać, że ich targetem stają się młodsi użytkownicy. Większość interfejsu, zadań i innych elementów stało się przejrzystych i prostych. Czasem, aż za prostych. W wielu przypadkach to się sprawdziło, jednak parę elementów powinno zostać po staremu.

Cataclysm wprowadził ze sobą nową stylistkę. Pojawiły się gobliny ze swoimi motorami, samochodami i helikopterami ( choć te były już w WotLK). Wielu osobom się to nie podobało. W końcu do fantasy, nowoczesne pojazdy pasują jak pięść do nosa. Niestety trzeba było to przeboleć.

Oby sposób zmniejszenie statów nie wyglądał tak...:P

Z 4 dodatkiem poziomy i staty przedmiotów drastycznie wzrosły. Z ok. 250 item levela w szybkim czasie doszliśmy do ok. 400. Zamiast critów po 20 tyś mamy 150 k. Podobno komputery mają powoli problem ze zliczaniem dmg, aggro itp. Dlatego nie wykluczone jest znerfienie przedmiotów na mniejsze statystyki. W Mists of Pandaria (o którym za chwilę) te statystyki doszłyby do niebotycznych rozmiarów, dlatego to raczej jedyne wyjście. W końcu liczby to tylko liczby i nie ma co się do nich przywiązywać. Czy twórcy rozwiążą sprawę w ten oto sposób. To się okaże…

Nadszedł czas na sprawę najbardziej dla mnie niedorzeczną i niszczącą grę do dopuszczalnych granic. Mowa oczywiście o nadchodzącym dodatku. Do WoWowych ras mają dołączyć nieszczęsne pandy, czyli Pandarianie, do klas Monk, a nowym kontynentem zostanie Pandaria. Orient, pandy i jeszcze większy casual. Tu granica została przekroczona. Moim zdaniem popsuje to cały klimat panujący w grze i zepsuje jeszcze znośną rozgrywkę. Twórcy planują wprowadzić Battle Pet System przypominający Pokemony i kolejne uproszczenia talentów.

Widzicie, to wszystko przez was...

Tutaj pojawiam się ja. Choć grałem stosunkowo niedługo to zdążyłem wbić maksymalny level i obcykać całą mechanikę gry. Z początku byłem zachwycony i nie jedną nockę przy WoWie zarwałem. Jednak to co ostatnio się z tą grą wyprawia jest dziwne i powoli odstrasza mnie od gry. Teraz stwierdzam, że nie mam ochoty płacić za kolejne 2 miechy. Blizzard wpędził grę w ślepą uliczkę, z której może nie być już wyjścia. Stawianie na słit i targetowanie w przedszkole to lekka przesada. Nie chcę tu krytykować wszystkich zmian, bo wiele z nich ulepszyło WoWa i po tylu latach można w niego zagrać bez zgrzytania zębów. Martwię się tylko o przyszłość serii. Nie jest ona już tak ciekawa jak kiedyś, jeszcze w czasach Vanilli i BC:/.